Jak każdej nocy mysz Matylda wybrała się do kuchni. Tym razem nie miała szczęścia. Znalazła tylko dwa okruszki, które Helenka strzepnęła dla niej ze stołu. Schrupała je i już miała wracać do norki, gdy usłyszała cichy szmer.

– Jest tam kto?!- krzyknęła i zaraz się przestraszyła własnego głosu. Kocur niby chrapie pod kaloryferem, ale kto go tam wie?

– To ja, Matyldo- usłyszała cichy szept.

W pasie księżycowego światła, które przez okno wpadało na podłogę, pojawił się czarny stworek.

– Kapral Śmiecik?- zdziwiła się chrobotka. Znała przybysza jako żołnierza kompanii karaluchów, która napadła na jej kuchnię. Ludzie spryskali wtedy pomieszczenie środkiem na owady. Napastnicy uciekli, kaszląc i kichając.

– Sierżant Śmiecik- poprawił myszkę owad z mieszaniną dumy i smutku w głosie. Był zabiedzony, ledwo stał na odnóżach.

– Gratuluję awansu. A gdzie twoja kompania, gdzie kapitan Ogryzek?

– Zginęli.

– Bardzo mi przykro. Dzisiaj w kuchni nie znajdziesz okruszka, ale mam u siebie trochę zapasów. Możesz się zatrzymać w norce dla bezdomnych zwierząt.

– A psik! A psik! A psik!- spod zlewozmywaka dobiegła kichająca seria.

– Są ze mną koledzy- wyjaśnił sierżant.

– Miejsca starczy dla wszystkich- zapewniła myszka.

– Szeregowi Szczypek, Chrupek, Szperacz, do mnie!- krzyknął żołnierz.

Spod zlewozmywaka, chwiejnym krokiem, wyłoniły się trzy karaluchy.

– Chłopaki, to jest mysz Matylda, która zgodziła się nas ugościć- przedstawił gospodynię sierżant.

– Czołem, pani Matyldo!- przywitali się żołnierze chórem, ale szeptem, żeby nie zbudzić kota.

„No, no- pomyślała sobie myszka- nikt mnie jeszcze nie nazwał panią.”

Zaprowadziła karaluchy do gościnnej norki i przyniosła miseczkę z okruszkami. Przybysze rzucili się na jedzenie.

Kiedy w naczyniu ukazało się dno, myszka poprosiła:

 – A teraz powiedz, co się stało.

Żołnierz ciężko westchnął i zaczął opowieść.

Przyznam ci się, Matyldo, że odpowiadało mi życie karalucha-żołnierza. Ciągle w ruchu, zawsze w akcji. Kiedy upatrzyliśmy sobie jakiś dom, wślizgiwaliśmy się do środka i zajmowaliśmy kuchnię. Każdy okruch, każdy skrawek kiełbasy był nasz! Inne zwierzęta – myszy, muchy, mole? Nie dbaliśmy o nie. Liczyło się dobro naszej kompanii.

Pewnego dnia zawitaliśmy do waszego domu. Jak pamiętasz, ludzie spryskali kuchnię jakimś świństwem i ledwo uszliśmy z życiem.

Niebawem wszystko wróciło do normy. Nadal byłem dobrym żołnierzem, nawet awansowałem na sierżanta. Jednak w mojej głowie zaczęły się pojawiać wątpliwości. Czy ta nasza służba, nasza walka ma sens?

Wczoraj wróciliśmy na waszą ulicę i upatrzyliśmy sobie obiecujący dom. Dowódca nakazał przygotowania do ataku. Wtedy po raz pierwszy odważyłem się wyrazić zastrzeżenia.

– Kapitanie, wydaje mi się, że te nasze najazdy to przeżytek- powiedziałem.- Jesteśmy zbyt widoczni. Jeśli ludzie nas zauważą, zaczną idealnie sprzątać kuchnię i dla zwierząt nic nie zostanie. Albo znowu rozpylą coś naprawdę strasznego.

– Zawiodłem się na tobie, Śmieciku- powiedział kapitan Ogryzek.- Awansowałem cię, powierzałem odpowiedzialne zadania, a ty chcesz skapitulować? Mamy się wyrzec szlachetnego wojennego rzemiosła?!

– Skądże znowu!- zapewniłem dowódcę.- Ale zakradajmy się do kuchni w małych grupkach. Ludzie nie zauważą naszej obecności i dadzą nam spokój. I dogadajmy się z miejscowymi, którzy żyją w norach i szparach. Tak, żeby jedzenia starczyło dla wszystkich. Przecież zwierzęta powinny się trzymać razem.

– Wcale nie powinny!- oświadczył kapitan.- My jesteśmy zdobywcami, a oni ofiarami. Skoro ci to nie odpowiada, będziesz pod zlewem zabezpieczać tyły. A po akcji pogadamy.

Jak rozkazał, tak się stało. Kompania rozbiegła się po kuchni, a ja zostałem pod zlewozmywakiem.

Czekałem i nudziłem się. Zaniepokoiło mnie, że oddział tak długo nie wraca. Wychyliłem głowę spod zlewu i… Moi koledzy leżeli martwi na podłodze, a w powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach. Tak jak się obawiałem, ludzie potraktowali kompanię czymś naprawdę groźnym. Znalazłem trzech żołnierzy, którzy dawali znaki życia i ewakuowałem ich w bezpieczne miejsce. A potem pomyślałem o tobie i twojej gościnnej norce.

– To co teraz z nami będzie, panie sierżancie?- zapytał szeregowy Szperacz.

Zapadła cisza. Wszyscy wyczekująco spoglądali w stronę Śmiecika.

– Postanowiłem- oświadczył karaluch.- Jako najstarszy stopniem przejmuję dowodzenie kompanią – a raczej tego, co z niej zostało. Szczypku, Chrupku, Szperaczu!

– Na rozkaz, panie sierżancie!- karaluchy wyprężyły się jak na paradzie.

– Jako dowódca wydaję wam pierwszy i ostatni rozkaz. Baczność! Rozwiązuję nasz oddział. Spocznij!

– Eee… to kim my teraz zostaniemy?- spytał Szczypek.

– Będziemy cywilami- z dumą oświadczył były sierżant Śmiecik.

– To znaczy co będziemy robić?

– Jako cywile sami o tym zdecydujemy. Proponuję… wędrówkę od kuchni do kuchni w poszukiwaniu jedzenia.

– Ależ sierżancie, to znaczy Śmieciku, jako żołnierze robiliśmy to samo- zauważył Chrupek.

– Tak, ale teraz będziemy działać w małej grupie i dyskretnie. I w każdej kuchni zapytamy miejscowych o pozwolenie na wejście.

– A jeśli się nie zgodzą?- drążył temat Szperacz.

– To sobie pójdziemy. Na początek poprosimy o gościnę gospodynię tej norki.

– Mmm…- Matylda przez chwilę udawała, że się zastanawia. – W porządku- powiedziała wreszcie.-  Witamy w naszym domu! My, zwierzęta, powinniśmy się trzymać razem, prawda?

Il. pngegg.com

Lalka Matyldy została wykonana w Warsztacie Terapii Zajęciowej w Kamieniu Wielkim. Zaprojektowała ją instruktorka Milena Stankiewicz.

© Copyright Władysław Wróblewski. Treści objęte prawem autorskim. Wszelkie prawa zastrzeżone. Powered by Content Management System. Created by: Pantkowski Design.